czwartek, 1 stycznia 2015

Zmywacz do paznokci w chusteczkach Nailnu - recenzja.

Witajcie!

Dzisiaj szybki post na temat kolejnego produktu, znalezionego w grudniowej edycji ShinyBox. Mowa o zmywaczu do paznokci w chusteczkach NAILNU. Na wstępie tylko powiem, że taki wynalazek powinna mieć każda kobieta w torebce - idealne rozwiązanie w kryzysowej sytuacji ;)



W kartonowym opakowaniu znajduje się 10 sztuk pojedynczo zapakowanych chusteczek. Wygodna i poręczna forma, gdy chcemy zabrać ze sobą chociażby jedną czy dwie chusteczki - nie trzeba zabierać całego opakowania, a dodatkowo świeżość chusteczek nie pogarsza się wraz z otwarciem pudełka. 

W każdej saszetce znajduje się złożona chusteczka nawilżona preparatem do zmywania paznokci. I tutaj pierwsze zaskoczenie - brak wyczuwalnego, charakterystycznego dla zmywaczy zapachu. Nawet mój facet był zdziwiony tym faktem i podobał mu się zapach. Chusteczka pachnie kwiatowo, dość specyficznie, ale przyjemnie. Zapach utrzymuje się na dłoniach po użyciu chusteczki. 

Drugim zaskoczeniem jest sama chusteczka - spodziewałam się mokrej, dobrze nasączonej płynem chusteczki, a tymczasem wewnątrz saszetki znajduje się miękka chusteczka, nasączona dość skromnie oleistą substancją. Dłonie i paznokcie po zastosowaniu są lekko natłuszczone i pokryte ochronną warstwą. Mimo tej warstwy lakier można nakładać chwilę po zastosowaniu chusteczki. 


Trzecim zaskoczeniem był fakt, że chusteczka zmyła dokładnie paznokcie u obu rąk, pomalowane czerwonym lakierem (baza, dwie warstwy lakieru i top seche vite). Owszem trwało to nieco dłużej niż przy standardowym zmywaczu, ale chusteczka dała radę. Powiem tak - nie oczekiwałam fajerwerków, ale chusteczki Nailnu naprawdę poradziły sobie nienagannie. Fakt, że potrzeba trochę czasu i cierpliwości, ale gdy potrzebujemy zmyć lakier, a nie mamy przy sobie zmywacza i wacików - chusteczka idealnie spełni tą rolę.

Ciekawy wynalazek, chętnie go przetestowałam. Uważam, że warto mieć takie gadżety w torebce - tylko cena 19zł za 10 saszetek jest chyba nieco wygórowana - co myślicie? 






Czytaj dalej »

środa, 31 grudnia 2014

Peeling do ciała Soczysta Malina od Bielendy - recenzja.

Witajcie!

O tym, że lubię peelingi już mówiłam nie raz, nie dwa - powtórzę zatem ponownie. PEELINGI UWIELBIAM i każda nowość, jaką mam okazję przetestować mnie cieszy. Po takim wstępie wiadomo już, jaki produkt poddany zostanie mojej ocenie. Bohaterem tej notki będzie Cukrowy peeling do ciała BIELENDY Soczysta Malina. Czy faktycznie było soczyście? O tym poniżej. 



Opakowanie to plastikowy, zakręcany słoiczek o pojemności 200g w różowej, landrynkowej tonacji kolorystycznej. Peeling jest dodatkowo zabezpieczony wewnątrz folią aluminiową, dzięki której mamy pewność o świeżości produktu. Powiem szczerze, że to opakowanie mnie urzekło :D Nie jestem może miłośniczką różowego koloru, ale ten peeling tak mi się spodobał wizualnie, że nie czekałam długo z jego otwarciem - chciałam jak najszybciej poznać zapach tego cudeńka. 

Zapach owocowy, słodki, świeży - jednym słowem cudowny. Choćby był beznadziejny jako peeling - zachowałabym go jedynie dla zapachu. Gdy otworzyłam opakowanie mój nos poczuł zapach mamby owocowej - aż zachciało się słodkiego ;) Dobra wiadomość dla łasuchów - ten smakołyk nie tuczy, ale za to mocno uzależnia. Podczas stosowania zapach nie zmienia się w chemiczny, nie ulatnia się, wręcz rozprzestrzenia po całej łazience. 



Konsystencja dość zbita, ze sporą ilością drobinek cukru. Drobinki całkiem okazałe, wyczuwalne podczas użytkowania. Przy kontakcie ze skórą suchą - mógłby być za ostry, ale przy wilgotnej skórze masaż z użyciem tego peelingu to czysta przyjemność. Drobinki cukru podczas peelingu rozpuszczają się, ale nie całkowicie. Peeling pozostawia tłustą warstewkę po spłukaniu wodą. Dla mnie nigdy to nie było problemem, więc absolutnie mi to nie przeszkadza. Poza tym zawsze peeling wykonuję na początku kąpieli, następnie biorę prysznic, więc tak czy owak - tłusta warstwa zmywa się wraz z pianą żelową ;)

Kolor jak widać na załączonych zdjęciach - mocno różowy, z nutką delikatnego fioletu. 


Wydajność wg mnie bardzo duża, o ile zużywamy go jedynie na określone partie ciała. Ja stosuję peeling głównie do ud i pośladków, więc peeling zużywa się stosunkowo wolno. Wiadomo, że podczas złuszczania nie zapominam o kolanach, czy łokciach, ale nie zmniejsza to wydajności peelingu. 

Efekty działania jak dla mnie świetne. Przede wszystkim zapach zawładnął moim zmysłem węchu - nawet jak nie robię peelingu, to lubię go sobie czasem powąchać (wiem, jak to brzmi). Peeling jest dość gruboziarnisty, ale w tym wszystkim łagodny. Używany na wilgotnej skórze złuszcza dokładnie to, co powinien złuścić - usuwa martwy, nagromadzony naskórek, natychmiastowo wygładzając skórę. Gdy skóra jest sucha, peeling może nieco podrażnić co wrażliwsze miejsca, ale znam takich, co na sucho się peelingują - wtedy dopiero czują złuszczanie ;P Zawartość substancji oleistych sprawia, że peeling sunie bezproblemowo po ciele, pozostawiając ochronną otoczkę, także po spłukaniu wodą. Na szczęście efekt natłuszczonego ciała znika natychmiast po umyciu. Skóra po wyjściu z wanny jest gładka, miękka i delikatna w dotyku, a dodatkowo cudownie pachnie. Peeling przy standardowym użytkowaniu starcza na wiele aplikacji.


ZALETY:
- ZAPACH!!!
- wydajność
- świetne właściwości złuszczające, dzięki dużej zawartości cukru
- poręczne i spore opakowanie
- wygładza
- natłuszcza
- zmiękcza
- pielęgnuje


WADY:
- dla mnie brak



Podsumowując peeling uważam za świetny produkt! Cudownie pachniał, dobrze złuszczał martwy naskórek, nie podrażnił i nie uczulił. Na skórze pozostawała delikatna tłusta warstewka, ale dla mnie to nie problem. Zawsze peeling jest pierwszym krokiem podczas kąpieli, wraz z pianą spłukiwana jest tłusta warstwa. Ciało po zastosowaniu było wygładzone, delikatne i gładkie w dotyku. 



Czytaj dalej »

wtorek, 30 grudnia 2014

Płyn micelarny LIERAC - recenzja.

Witajcie!

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam w skrócie moją opinię na temat kosmetyku, który znalazłam w pudełku ShinyBox - edycja grudniowa. Mowa o płynie micelarnym marki Lierac. Produkt idealnie się wkomponował czasowo, ponieważ akurat skończył mi się produkt do demakijażu twarzy i już planowałam poszukać czegoś nowego. Co prawda produkt Lierac, znaleziony w pudełku nie jest wersją pełnowymiarową, ale lepsze to niż nic - zwłaszcza, że to moje pierwsze spotkanie z marką ;) Do przetestowania nowości - 50ml to całkiem sporo. 




Płyn micelarny Lierac o pojemności 50ml znajdziemy w plastikowej, zakręcanej buteleczce, z niewielkim otworem na górze opakowania. Płyn micelarny ma wodnistą konsystencję, pachnie trochę jak kadzidła? Kojarzy mi się trochę ze sklepem indyjskim, gdzie można było kupić różnego rodzaju pachnidła. Wg mnie zapach jest bardzo przyjemny, inny niż dotychczas mi znane. 

Płyn bardzo dokładnie zmywa makijaż - podkłady, pudry, cienie do powiek, a także tusz i eyeliner schodzi bez problemu. Jest delikatny, nie podrażnia i nie wywołuje szczypania oczu. Nie czuć po zastosowaniu nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia, czy wysuszenia. Płyn Lierac wręcz nawilża skórę i sprawia, że jest nie tylko oczyszczona, ale gładka i miękka w dotyku. Płyn jak płyn zużywa się dość szybko, ale przy moim makijażu dwa waciki wystarczą w zupełności do całkowitego oczyszczenia skóry. 

Twarz jest oczyszczona, wygładzona i ładnie pachnie. Cieszę się, że miałam okazję wypróbować ten produkt, chociaż nie ukrywam - byłabym bardziej zadowolona z pełnowymiarowego opakowania. Ale z drugiej strony 50ml też jest satysfakcjonująca ;)


Znacie, lubicie?


Czytaj dalej »

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Olejek do twarzy Magic Rose Evree - recenzja.

Witajcie!


O produktach Evree - zwłaszcza osławionych już olejkach do twarzy, czy ciała czytała już zapewne każda z Was! Nie będę pierwszą, jak i zapewne nie ostatnią osobą, która poniższy produkt podda dogłębnej analizie. Produkt, który zrecenzuję w dniu dzisiejszym to olejek do twarzy Magic Rose marki Evree



Opakowanie to szklana buteleczka o pojemności 30ml z odkręcaną - także szklaną pipetką, umieszczoną na górze opakowania. Buteleczka jest solidnie wykonana, dość ciężka, należy ostrożnie się z nią obchodzić podczas użytkowania, bo możemy nie tylko wylać zawartość, ale i w najgorszym przypadku stłuc to cudeńko. Buteleczka jest przeźroczysta, dzięki czemu widać, ile zawartości pozostało. 



Zapach olejku jest bardzo delikatny, różany - o ile zapachu róż w kosmetykach nie lubię, tak w tym olejku się zakochałam. Zapach cudownie odpręża, relaksuje i uprzyjemnia każdorazowo aplikację. Dodawany do kremu ulepsza nie tylko zapach, ale i działanie. 

Kolor jak widać na zdjęciach - lekko żółty, ale przeźroczysty.



Konsystencja lekka, płynna, trochę przypominająca suchy olejek. Co prawda pozostawia tłustą powłoczkę na twarzy po zastosowaniu solo, albo w formie serum, ale z upływem czasu wchłania się w skórę. 


Wydajność jest ogromna. Olejek łatwo wydobywa się z buteleczki za pomocą pipetki. Takie rozwiązanie sprawia, że dozujemy odpowiednią ilość olejku - zapobiegając marnotrawieniu. Stosowany jako dodatek do kremu zużywa się wolniej niż w przypadku demakijażu, gdzie potrzebujemy nieco większą ilość do zmycia twarzy. Stosuję już ponad miesiąc i zużycie jest znikome. 



Efekty stosowania są świetne. Stosowałam olejek na każdy możliwy sposób, by na własnej skórze sprawdzić wielozadaniowość tego kosmetyku.


1. Zgodnie z pierwszym sposobem zastosowania olejku używałam go jako serum bezpośrednio na oczyszczoną twarz. Tutaj wystarcza około 4-6 kropli, by poczuć dobroczynne działanie po aplikacji. Olejek należy wmasować w skórę twarzy, aż do całkowitego wchłonięcia. W tym przypadku, wszystko zależne jest od stanu skóry - gdy skóra jest wyjątkowo przesuszona, lepiej wmasować 6 kropli, gdy nawilżenia jej nie brakuje - 4 krople w zupełności wystarczy. Natychmiastowo można zauważyć, że skóra jest rozpromieniona, poprawia się ukrwienie (dzięki masażowi), skóra nabiera blasku i zdrowego wyglądu. Jest miękka, wygładzona i ślicznie pachnie. Regularne stosowanie polepsza wygląd skóry, staje się zdrowsza i młodziej wygląda. 


2. Jeden z częściej używanych przeze mnie sposobów na użycie olejku to wzbogacanie kremów do twarzy. Producent zaleca kilka kropli dodawać codziennie do kremu. W moim przypadku 2 krople w zupełności wystarczają. Dzięki olejkowi krem jest bardziej delikatny, gładko sunie po twarzy (nawet też bardziej treściwy) i szybko się wchłania wzbogacając właściwości kremu codziennego. 


3. Olejek stosowany jako maseczka, gdzie nakładamy na twarz około 10 - 12 kropli i pozostawiamy na 10-15 minut. Po tym czasie namiar usuwamy chusteczką. Przyznam, że ten sposób stosowałam najrzadziej z uwagi na fakt, że podczas trzymania na twarzy nieustannie miałam wrażenie, że olejek mi spływa z powierzchni i zaraz coś nim pobrudzę. Aczkolwiek jako maseczka sprawia, że dobroczynne składniki mają więcej czasu na wchłonięcie, można się zrelaksować i korzystać z właściwości upiększających, jakie serwuje nam ten olejek. 




4. Stosowanie olejku jako bazy pod makijaż. Ten sposób ma sprawić, że makijaż dłużej się utrzyma i będzie trwalszy. Jako bazę stosuję krem wzbogacony olejkiem, więc olejek solo jako baza u mnie nie był sprawdzany. 

5. Olejek używany do demakijażu. I tu muszę przyznać, że ten sposób stosuję bardzo często. Kilka kropli dodanych na wilgotny płatek kosmetyczny sprawia, że makijaż znika błyskawicznie. Rozpuszcza tusz do rzęs w mgnieniu oka, nie podrażnia, nie powoduje szczypania, łzawienia czy zamglenia. Makijaż jest usuwany szybko, dokładnie i bez podrażnień. Dodatkowo demakijaż z użyciem olejku sprawia, że skóra jest nawilżona i gładka, zaraz po zmyciu makijażu. Zbędny wówczas wydaje się krem na noc. 

6. Jako ostatni sposób wykorzystania olejku w codziennej pielęgnacji skóry twarzy jest masaż, który możemy zafundować swojej skórze dzięki kilku kroplom olejku Evree. Masaż powinien trwać około 5 minut, by składniki wniknęły wgłąb skóry oraz byśmy miały czas na zrelaksowanie się i odprężenie. 



Podsumowując oceniam olejek Magic Rose Evree jako świetny, uniwersalny i wielozadaniowy produkt, który w swojej kosmetyczce powinna mieć każda kobieta, niezależnie od wieku. Olejek pięknie pachnie, cudownie odpręża i relaksuje, działając jednocześnie na wielu płaszczyznach. Natychmiastowo wygładza skórę, sprawia, że staje się miła, przyjemna i delikatna w dotyku. Z czasem możemy zauważyć poprawę jędrności i napięcia skóry. Każdorazowy masaż, czy wsmarowywanie produktu w twarz sprawia, że poprawia się jej ukrwienie, a co za tym idzie - cera jest zdrowo zaróżowiona, promienna i pełna blasku. Wygląda młodo i rześko. Olejek spisuje się świetnie jako produkt do demakijażu, wzmacniacz i ulepszacz kremów do twarzy, a także serum czy maseczka. Gdy cera jest zmęczona, pozbawiona witalności - wystarczy wykonać pobudzający, ujędrniający masaż i od razu cera wygląda na wypoczętą, promienną i zdrową. 



Plusy:
- szklana, elegancka buteleczka z wygodną pipetką
- wielozadaniowy produkt
- świetnie nawilża
- wygładza natychmiastowo
- poprawia wygląd skóry
- nadaje zdrowego blasku 
- skóra jest miękka, delikatna i promienna
- olejek jest bardzo wydajny
- nadaje się do demakijażu
- idealny do masażu
- piękny, różany zapach
- łatwo dostępny w wielu drogeriach
- odpowiedni dla kobiet w każdym wieku


Minusy:
- brak








Czytaj dalej »

niedziela, 28 grudnia 2014

Maska błotna do twarzy z zieloną glinką BingoSpa - recenzja.

Witajcie!

Jako, że produkty BingoSpa goszczą w moim domu na dobre - zwłaszcza szampony albo żele pod prysznic, przyszła pora na wypróbowanie produktów do twarzy. Z reguły szampony, czy żele są tanie, dość wydajne i całkiem przyzwoite, stąd też zdecydowałam się na test innego typu produktu. 

Moja cera nie należy może do wymagających, czy mocno wrażliwych, ale zdarza się, że produkt może spowodować u mnie uczulenie w postacie drobniutkich krostek pojawiających się na całej twarzy. Dawno temu jakiś kosmetyk mnie uczulił, ale zabijcie mnie - nie przypomnę sobie produktu, zwłaszcza, że było to dawno i od razu wylądował w koszu (zanim jeszcze pisałam recenzje).

Dzisiejszej ocenie poddana zostanie maska błotna do twarzy z zieloną glinką BingoSpa. Czy produkt spowodował wysyp na mojej twarzy, dowiecie się poniżej. 



Opakowanie to plastikowy słoiczek z czarnym, zakręcanym wieczkiem. Pierwszym minusem w tego typu produktach jest z pewnością brak dodatkowego zabezpieczenia w postaci folii aluminiowej. Po otwarciu bowiem nie mamy pewności, czy wcześniej nikt tego nie otwierał, skracając automatycznie okres przydatności od otwarcia produktu. Myślę, że nie jestem jedyną osobą, która zwraca na to uwagę - może firma coś zmieni w tym kierunku. Opakowanie jest dość lekkie, nawet z zawartością. Wewnątrz znajduje się 150g maski. 



Zapach - mokrego błota ;P Ale nie ma tragedii - kiedyś miałam 100% błoto z morza martwego jakiejś nieznanej marki i to dopiero był mocny zapach! Ta maska z BingoSpa pachnie dość delikatnie, jakby trochę pudrowo. Z czasem nie zwraca się na to uwagi.



Kolor szary metalizujący, z zauważalną domieszką zieleni. Szare to błoto, a wynurzająca się zieleń to zielona glinka. 

Konsystencja trochę wodnista, trzbea nakładać bardzo cienkimi warstwami, by maseczka nie spłynęła z twarzy. Po upływie 10-15 minut zastyga na twarzy, tworząc zaschniętą, ściągającą skorupkę. W kontakcie z ciepłą wodą, zmywa się bezproblemowo. 




Wydajność jest dość spora - maseczkę używam raz, albo dwa w tygodniu od dwóch miesięcy i zużycie jest znikome. W zależności od tego, czy chcemy mieć na twarzy grubszą warstwę, czy cienką - zużycie będzie różne. Ja stosowałam cienką warstwę, ponieważ wychodzę z założenia - że jak coś ma zadziałać, to zadziała, niezależnie, ile towaru nałożymy. Oczywiście nie w każdym przypadku się to sprawdza, ale akurat przy maseczkach nigdy się nie zawiodłam. 



Efekty stosowania zadowalające, ale nie piorunujące. Może, gdyby maska BingoSpa w swoim składzie zawierała proporcjonalne więcej błota oraz glinki działałaby zdecydowanie lepiej, a tak mamy jedynie 10% błota naturalnego oraz jedynie 2,5% zielonej glinki. Przy takich proporcjach, co zauważyłam przy regularnym stosowaniu to: każdorazowe wygładzenie skóry (twarz po zastosowaniu była miękka i miła w dotyku), zaczerwienienia znikały - jeśli skóra była wcześniej podrażniona. 

Nie mam problemów z trądzikiem, czy nadmierną ilością wyprysków stąd tutaj nie wypowiem się odnośnie działania. Z pewnością działa kojąco i łagodząco na skórę. Nie podrażnia jej dodatkowo, ale zaraz po nałożeniu na twarz czuć delikatnie pieczenie - to niekomfortowe uczucie znika po paru minutach od nałożenia. Należy przestrzegać czasu trzymania maski, ponieważ każda minuta dłużej sprawia, że maseczka zastyga i tworzy się ściągająca, nieprzyjemna skorupa. Po zalecanym czasie maskę należy dokładnie zmyć z twarzy ciepłą wodą i osuszyć twarz. Twarz tuż po wysuszeniu jest zmatowiona, wygładzona i rozjaśniona. Według mnie produkt jest wart wypróbowania, jeśli zależy nam na takich efektach. 



Plusy:
- matowi cerę
- nie podrażnia
- wygładza
- nadaje zdrowego wyglądu
- działa łagodząco i kojąco
- niewiele kosztuje
- jest wydajna

Minusy:
- brak dodatkowego zabezpieczenia
- tuż po nałożeniu skóra nieprzyjemnie piecze
- mało higieniczna aplikacja (przy nakładaniu wedle zaleceń producenta - wklepując dłonią)
- mizerna zawartość błota (10%) i zielonej glinki (2,5%)



Podsumowując oceniam maskę błotną z zieloną glinką jako przyzwoity, dość wydajny produkt, dostępny w niskiej cenie. Cera po zastosowaniu jest zmatowiona, wygładzona, miękka i ukojona (w przypadku podrażnień). I co najważniejsze - MASECZKA NIE UCZULIŁA MNIE!! Opakowanie wygodne w aplikacji, choć mało higieniczne. Jeśli nie chcemy każdorazowo wkładać do opakowania dłoni - warto wyposażyć się w szpatułkę bądź pędzel do nakładania maseczek. Minusem jest z pewnością brak folii zabezpieczającej produkt, przez co nie mamy pewności, czy ktoś wcześniej nie otwierał maseczki skracając automatycznie okresu przydatności.



Maseczkę można kupić na stronie:




Czytaj dalej »
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...